sobota, 31 grudnia 2011

Przejście

Już drugi wspólny sylwester, drugie symboliczne przejście ze starego w nowe. Co zostawiamy za sobą? Raczkowanie, pierwsze kroki, pierwsze wypowiedziane "mama". Początki samodzielności w jedzeniu, zabawie, te chwile, gdy zamyka drzwi od pokoiku i robi "papa", by poczuć się panem swojego losu. Choć na pięć sekund. "Siam", które bije się o prymat z słowem "mama". Najlepiej to sam, ale z mamą obok. Pierwsze złości, drapanie, próby oskalpowania taty - kiedy z radości, że jest już po pracy w domu nie wiadomo już co zrobić i jak ją wyrazić. Awanturki o chlebek z cieciorkowym pasztecikiem, który to przysmak zwie się "abcia diedziem". Zamknięty rozdział zwany mleczną krainą mamusi. To za nami, a raczej w nas, cegiełki, które budują jego i nas, spalają nas coraz mocniej, choć nasze wieże mają osobne wierzchołki i dążą ku różnym przeznaczeniom.
Już się nie mogę doczekać tego, co przed nami. A dziś, niech radość porwie nas do tańca w rytm ulubionego Kazaczoka. Tak, synku, życie jest piękne i koniec znaczyć może początek.

Szczęśliwego Nowego Roku!

środa, 28 grudnia 2011

..gdzie wzrok nie sięga

Synek wziął sobie do serca wezwanie, by "sięgać, gdzie wzrok nie sięga". W ferworze przedświątecznych porządków przyuważył , że miotłą można zetrzeć kurze z kątów, tuż pod sufitem. Dzierżąc więc ten czyści/niszczy - cielski oręż zrzuca obrazki ze ścian oraz zgarnia całą gamę świątecznych bibelotów z parapetu. Mało mu. Próbuje jeszcze kijem machnąć na tyle mocno, by ze stołu zjechał chaos papierów, szumnie zwany firmą. Ukontentowany sukcesem, chce więcej. Może uda się otworzyć szafki w kuchni, te na górze, sypialnie mleczka i różnej maści skarbów, które ponoć tam śpią. Więc żeby nie obudzić, paluszek na ustach, ciii. To jedna ręka. Druga macha miotłą na tyle mocno, że drzwiczki się uchylają. To mój moment. Wkraczam. Tornado przeszło przez dom w ułamku sekundy, ta kolejna sekunda należy do mnie. Zamykam drzwi, bo tajemnicy można uchylić tylko rąbek. Nawet jeśli robi się to kijem od miotły.

sobota, 24 grudnia 2011

Dzidzia Jezus

Bóg przyszedł nie jako imperator, mocarz i władca. Przyszedł człowiekiem. Niemowlęciem, które Maryja na pewno ze łzami w oczach tuliła po tym, jak w krzyku i zimnie dała światu. Dziś Bóg jest młodszy niż mój synek, który patrzy na Jezuska w żłóbku i mówi: dzidzia.
Gdy słyszy drugą zwrotkę swojej ulubionej kolędy, na słowa "jako Bogu cześć Mu dali", wyciąga rączkę i mówi "cieś".
Cześć Jezusku, dziś jesteś maleństwem, któremu Mama śpiewa lililaj. Dziś mój synek też usłyszał jedną z Twoich kołysanek na dobranoc. Śpi w ciepłym łóżeczku, tuli misia. Nie na słomie, w grocie. Maryjo, dzielna Mamusiu, a to dopiero początek drogi Syna...ale dziś tul Go, kołysz go, maleńki skarb. Dziś jest cały Twój. Bóg w rękach człowieka.

Życzenia zachwytu nad Tajemnicą, którą odkrywamy przy blasku świec i zasłuchani w kolędy, która jest w dziecięcym śmiechu i łzach wzruszenia tych, którzy powoli kończą już swą drogę. Przy żłobku każdy znów może stać się dzieckiem, bo jeśli Bóg mógł...

Radosnych Świąt!!!

wtorek, 20 grudnia 2011

Ostatnie krople

I stało się. Tak po prostu, w piątek o 18.30. Ostatni raz przytulony aż tak blisko, ostatnie krople chciwie połykane i błogi sen. Pobudka brutalna, bo nie ma już ukojenia, przytulanie, śpiewanie, szeptanie i noszenie nie zrekompensuje tej straty. Boli. Mnie i  jego. Chęć, by jednak znów go podłączyć do siebie i chłonąć bliskość. Ale powoli uspokaja się, już tylko łkanie i monotonne mama, mama. Po chwili cisza i jego miarowy oddech. Teraz ja mogę sobie popłakać.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Czekanie

Oczekiwanie na małego Boga Człowieka. On też czeka, rozczulając mnie, kiedy biega z lampionem na roratach. Jest zarazem tak bardzo prawdziwy i nieświadomy, a przecież tak bliski, jak tylko można być. Transcendencja niezrozumiała i tajemnicza dla dorosłych, dla niego jest codziennością - niezwykłą tak samo, jak działająca pralka czy ptaszki przylatujące do karmnika. Bierze wszystko, garściami wrzuca do jednego worka, żeby potem wyciągać z niego po kolei i budować swój świat. Święty Mikołaj cichutko zakradł się do jego pokoiku i zapełnił buty zbyt wieloma prezentami. Synek nie ogarnął nadmiaru, zadowoliła go zawartość jednego bucika. Szczęście widzi jeszcze gdzie indziej. Jak długo?

wtorek, 29 listopada 2011

Grajkółko

W sobotę wprowadził nas w całkiem nowy wymiar, znów pozwolił nam spojrzeć na świat swoimi oczyma i posłuchać swoimi uszkami. Muzeum Instrumentów Muzycznych. Godzina 12.30. Wspinamy sie po stromych schodach na górę, jakiś tatuś zahacza głową o kandelabr, on się śmieje. Sala przyciemniona. Nie, na podłodze jednak strach. Więc na kolankach i tak ponad pół godziny, wpatrzony, zasłuchany w dźwięki fletu i kolejne dołączające do niego - stukot drewna, chlupot wody, brzdęk metalu, grzechot zamkniętych w kulach piasku, kamieni. Taniec. Rekwizyt, który staje się ruchomą platformą łączącą dźwięki i struktury. Światło. Końcowe brawa biją dorośli i on, reszta dzieci już wskakuje na scenę, synek chce najpierw podejść do fletu, ten tajemniczy instrument go oczarował. Po czym oczarowanie zatacza krąg, gdy on tańczy swój naturalny, instynktowny taniec do dźwięków granych tylko dla niego. To najlepsza nagroda za występ, dla takich chwil warto grać, słyszymy. On już nie słyszy, przelewa na scenie wodę, chlup, chlup, chlup.

sobota, 26 listopada 2011

Mleczny Królewicz

Jest go coraz mniej. W dzień nie dostaje już go w ogóle, w nocy jeszcze korzystamy z tej bliskości, ale ile jeszcze to potrwa? A przecież nazywaliśmy go Mlecznym Królewiczem. Kiedy już nim nie będzie, pozostanie takim na zawsze w nas. Ile jeszcze czeka nas takich pożegnań? Małych rozstań, zakończonych etapów...Kiedy przeszedł z raczkowania do chodzenia, łza tylko zakręciła się w moim oku. Teraz łez nie zliczę, bo kończy się coś więcej, nie tylko jakiś etap, okres życia, ale nasza więź  - nie, nie rwie się, tylko zmienia strukturę. Fizyczna jedność, której ślad nosi na brzuszku, była kontynuowana przez te miesiące, kiedy moje ciało zaspokajało jego głód i potrzebę bliskości. Zmiana jest trudna, rezygnacja z bycia dla niego tak na sto procent boli. Będzie się oddalał, coraz bardziej samodzielny, coraz mniej zapatrzony we mnie, coraz bardziej rozglądający się wokół. I muszę pozwolić na to, z uśmiechem machać na pożegnanie kolejnych etapów, by czuł siłę mojego wsparcia. By pamiętał drogę do moich ramion. Nie ma znaczenia, jak daleko od nich odejdzie. A na razie afirmuję te chwile, kiedy jeszcze mogę mówić Mleczny Królewiczu, mleczko czeka.

poniedziałek, 21 listopada 2011

czyżby?

Jesienny spacer dwojga staruszków. Ona pomarszczona i blada, on zgarbiony, że nawet twarzy dobrze nie widać. "Pan" - stwierdza mój syn. I po chwili dodaje : "Pani". Oboje uśmiechają się przygasłymi uśmiechami, chcą pogłaskać po główce, ale on już leci hen, daleko w świat, nie ma czasu na tę starcza powolność.
Nie wierzę.
Że będzie stary, tak samo pomarszczony.
Że zanim się zestarzeje, będzie chodził na randki i imprezował z kumplami, tulił własne dzieci, pracował, tworzył i niszczył.
Że jeśli taki mu los pisany, gdzieś kiedyś na jesiennym spacerze spotka małego chłopca, który przebojem bierze życie i będzie chciał dotknąć tej jego młodości, na chwilę ja poczuć. I że też nie będzie mu to dane, zostanie z zawieszona w powietrzu ręką, na której czas wyżłobi bruzdy.
Nie wierzę.

piątek, 18 listopada 2011

Strach

Towarzyszył mi, kiedy on był jeszcze we mnie. Ciążowe powikłania, choroby, zagrożenia, skurcze, wady wrodzone - nieraz budziłam się w poczuciu lęku o bicie jego serduszka. Kiedy już "wyszedł z opakowania" i oznajmił światu, jak bardzo mu się on nie podoba, strach jakby zelżał. Bo łatwiej pomóc, zaradzić... Czy na pewno? A może skala zagrożeń wzrosła? Sama się dziwię, że nie myślę o tym. Skupiam się tak bardzo na przeżywaniu naszej wspólnej, pięknej przygody, że radość odsuwa złe mary. Jednak one czają się po katach, dziś jedna dopadła w łazience. Mydło bez kawałka wielkości kostki czekolady w rączce i odruchy wymiotne. Połknął kawałek czy tylko polizał?? Zasady pierwszej pomocy wydają się zbyt ostrożne, palec w gardle coś wyczuwa... Jego płacz to sygnał, że będzie dobrze. Boże, dziękuję, gdyby coś się stało.........
Siedzimy przytuleni już dobre 15 minut, kiedy powoli zaczynamy koić wzajemnie swój ból. Ciepło jego ciałka i miarowość oddechu, który już przestaje się rwać od łkania pozwalają mi też ochłonąć.
Mąż wraca z pracy i już wiem, że ten kawałek mydła odleciał już dawno, kiedy Antek rzucił nim o podłogę.
Czy następnym razem z zimną krwią wyczekam,  żeby rozeznać się w sytuacji, czy od razu będę ratować dziecko? Czy natychmiastowe działanie nie jest powodowane tym głęboko ukrytym strachem?
Macierzyństwo jest dla odważnych, jest to doświadczenie obnażające wszystkie Twoje słabe strony.  Zawsze mówię, że los nasz niełatwy, ale i tak najpiękniejszy!

wtorek, 15 listopada 2011

I dał odpowiedź

Szukałam dla siebie definicji. Wiele określeń pasowało, niejedna etykietka pewnie została przylepiona. Zbierałam te okruchy siebie, łączyłam znaczenia w kolaże osobowości. Troszkę stąd, troszkę stamtąd. Część się zmieniała, inne zostawały, coraz bardziej związane ze mną, coraz głębiej. Brakowało klamry. Ostatecznej definicji mojego powołania. Tego sensu, który doda kropkę nad anglojęzycznym "I". To musiało wyjść ze mnie, zacząć się z miłości i rozwijać samo, nie dla mnie, ale dzięki mnie. I powstało życie, które dało odpowiedź i nazwało mnie po prostu dwoma sylabami MAMA.

niedziela, 13 listopada 2011

Nie dając spać

Cierpienie wpisane od początku. Tylko tam, głęboko we mnie, był bezpieczny i nic go nie bolało. A może już tam cierpiał? Wyjście na świat to ekstremalna przygoda, która ma uodpornić na to, co czeka na zewnątrz. Kolki, odparzenia i inne przyjemności pierwszych miesięcy ustępują miejsca jeszcze potężniejszemu wrogowi. Podstępnie, powoli i bardzo boleśnie drażą swe drogi, nie dając spać, nie dając jeść...Tak pospolite i trywialne, że aż wstyd o nich mówić i zwalać na nie złe humory, katary i brak apetytu. Nieprzespane nocki. Nagłe krzyki i płacz nieutulony. Kto ich nie myje, ten ma kłopoty, przekonywały słowa piosenki. Kłopoty sprawiają, kiedy ich jeszcze nie ma, potem wciąż coś utrudniają, by z czasem znów kłopotliwie odczuwać ich brak. Zmęczenie dzisiejszego dnia i utrudzenie nocy ich winą niech będzie. Czy jednak znalezienie winnego zmniejsza skalę bólu?

sobota, 12 listopada 2011

Złość

Zabawka leży zbyt wysoko. Albo okrągły klocek nie pasuje do trójkątnego kształtu w sorterze. Powodów wiele. I różnorodnych. Reakcja jednak ta sama. Najpierw podkówka, potem płacz, bieg do pokoju obok. I czasem bonus w postaci rzutu na ziemię. Jestem obok. Rozumiem Twoją złość. Wiem, ze nie chcesz teraz moich  ramion, ale one czekają. Gwiazdkę z nieba bym dała, ale co potem? Księżyca nie sprowadzę...Tylko być, tyle mogę. Frustracje mniejsze i większe, wszystkie zbyt duże na malutkiego człowieka. Ale czy dużym łatwiej? Jeśli tylko są otwarte, czekające ramiona i pełna akceptacji cierpliwość. Ale ona atrybutem aniołów...

piątek, 11 listopada 2011

Tak wielki dar

Kiedy bawił się dziś z zaaferowaną minką w kawiarni, na miękkiej wykładzinie, przypomniałam sobie 29 tc, kiedy trafiłam do szpitala. I kiedy usłyszałam, że być może zaraz zacznie się poród. I kiedy po porodzie, który jednak nastąpił całe 11 tygodni później, lekarz powiedział, że była pępowinka wokół szyi, ale na szczęście...Nasze szczęście. I ten rajd do szpitala tydzień przed porodem, kiedy nie ruszał się całą noc. I to ktg o 5.00 rano, które mówiło: jestem mamusiu, jestem. Patrzę na niego i chcę go tulić, całować, zapewniać o miłości jeszcze mocniej. Chcę dziękować, bo nie zawsze jest to szczęście, nie zawsze ktg mówi takie słowa...Tak wielki dar. Podbiegł do mnie dziś i pokazując zegar powiedział z powagą "goga". Jakby wiedział, że czas to poważna sprawa. Tego danego nam nie marnuję. Szanuję i przeżywam co do minuty. Bo pamiętam o tych, którym tego czasu nie dano...

środa, 9 listopada 2011

Uśmiech

Pamiętam ten pierwszy. Nieporadny jeszcze, ale z taką dawką emocji, że aż zakręciło mi się w głowie. Potem próby śmiechu, początkowo na wdechu, jakby chciał zatrzymać w sobie radość. I kiedy nauczył się ją wypuszczać do nas, wraz z wydechem. Głośny, cudny śmiech. Dźwięki wewnętrznej harmonii, szczęścia z bycia, trwania, istnienia. Radość niepozornej chwili, kolejnego odkrycia - że kotek robi : maaaaaa, piesek: yyyyy, a kurka: koko. Ze mama tuli i karmi mleczkiem, a tata podbija piłkę głową. Bam, spadła i jest znów wesoło. Jego uśmiech szczerzy do nas kolejne ząbki i pozwala odkrywać w sobie te pokłady szczęścia, które nagromadziliśmy w swoim dzieciństwie. Jego pierwotna radość i nasza odkurzona. Ich źródło w afirmacji życia i bijącym miłością sercu Mamy.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Każda z chwil

Choć nie ma ich wiele, żałuję każdej. Każdej godziny, nawet minuty spędzonej bez niego. Kiedy wracam i widzę, że posiadł nową wiedzę, zgłębił kolejny tajnik świata, oczy błyszczą mu z dumy i fascynacji, to wiem, że coś straciłam. Że nie ja byłam świadkiem, towarzyszem... Dlatego rzadko się z nim rozstaję, bo chcę chłonąć jego kontakt ze światem, póki jest taki pierwotny i odkrywczy.
Bierze mnie za rękę i prowadzi do swojej krainy, ja odkrywam ją z nim. Kto przewodnikiem, kto nauczycielem?

sobota, 5 listopada 2011

jesienne słońce


Jesienne słońce ma wyjątkową moc. Żarzy się w nim jeszcze letni upal, ale i jest ostre jak to odbite od śniegu. I  w tym słońcu on biega swoimi dróżkami, by zakończyć każdą eskapadę w moich ramionach. Daję mu siebie, słodki pokarm życia, jest mu błogo, a jego oczka stają się coraz bardziej senne. A może mruży je od jesiennego słońca, które wpada przez okno?



Nowe światy

Uwielbiam nazywać go pieszczotliwie. Czasem wychodzą z tego niezłe historie. Z Pieszczucha powstał Mieszczuch, a on z kolei transformował w Mieszka... Co związane jest także z fascynacją książeczką o pierwszych Piastach. Rezultat: jedna z basenowych mamuś zachwycała się, jak to Mieszko świetnie bawi się w wodzie. Nie prostowałam, bo podoba mi się myśl, że tworzy on już nowe rzeczywistości. Powstają światy, w których bywa Mieszkiem. A ja muszę powoli uczyć się, że będzie ich coraz więcej i w każdym z nich odegra inną rolę..


piątek, 4 listopada 2011

Śmieciowe sprawy

Jestem bombardowana. Nhn, koncerty Gordonowskie, blw, rodzicielstwo bliskości, pieluchy wielorazowe, mama wraca do pracy, nie daj sobie na głowę wejść, książki o kupach, książki o wychowaniu, kreatywnym rozwoju i dyscyplinie. Niektóre z tych strzałów przyjmuję, obracam w rękach, daję MU do spróbowania. Część ląduje w śmietniku, tak jak wszystkie okruszki z podłogi, które niesie tam z zaaferowaną miną i głośnym beeee. Już zaczyna oswajać się z myślą, że nie wszystko jest w równym stopniu użyteczne i że część tego wszystkiego to śmieci. Jestem bombardowana też jego spojrzeniem. I to daje silę do szukania tego, co warte jest.
Dziś dzięki Carle Eric'owi nauczył się bić w piersi jak goryl. Patrzę na tę radość z odkrywania siebie i patrzę, i patrzę. Mogłabym tak trwać. Ale niestety, "Od stop do głów" niebezpiecznie zbliża się do śmietnika. Więc i ON ma problemy z rozpoznaniem: śmieć czy nie?;)

daremjest

Darem jest. Nie wiedziałam, że aż takim. A kiedy się dar otrzymuje, to trzeba się nim dzielić. Więc będę próbować zbierać te chwile, spojrzenia, słowa. I puszczać je w świat, bo on daje mi tyle, że i ja mogę innych obdarować.