wtorek, 29 listopada 2011

Grajkółko

W sobotę wprowadził nas w całkiem nowy wymiar, znów pozwolił nam spojrzeć na świat swoimi oczyma i posłuchać swoimi uszkami. Muzeum Instrumentów Muzycznych. Godzina 12.30. Wspinamy sie po stromych schodach na górę, jakiś tatuś zahacza głową o kandelabr, on się śmieje. Sala przyciemniona. Nie, na podłodze jednak strach. Więc na kolankach i tak ponad pół godziny, wpatrzony, zasłuchany w dźwięki fletu i kolejne dołączające do niego - stukot drewna, chlupot wody, brzdęk metalu, grzechot zamkniętych w kulach piasku, kamieni. Taniec. Rekwizyt, który staje się ruchomą platformą łączącą dźwięki i struktury. Światło. Końcowe brawa biją dorośli i on, reszta dzieci już wskakuje na scenę, synek chce najpierw podejść do fletu, ten tajemniczy instrument go oczarował. Po czym oczarowanie zatacza krąg, gdy on tańczy swój naturalny, instynktowny taniec do dźwięków granych tylko dla niego. To najlepsza nagroda za występ, dla takich chwil warto grać, słyszymy. On już nie słyszy, przelewa na scenie wodę, chlup, chlup, chlup.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz