piątek, 18 listopada 2011

Strach

Towarzyszył mi, kiedy on był jeszcze we mnie. Ciążowe powikłania, choroby, zagrożenia, skurcze, wady wrodzone - nieraz budziłam się w poczuciu lęku o bicie jego serduszka. Kiedy już "wyszedł z opakowania" i oznajmił światu, jak bardzo mu się on nie podoba, strach jakby zelżał. Bo łatwiej pomóc, zaradzić... Czy na pewno? A może skala zagrożeń wzrosła? Sama się dziwię, że nie myślę o tym. Skupiam się tak bardzo na przeżywaniu naszej wspólnej, pięknej przygody, że radość odsuwa złe mary. Jednak one czają się po katach, dziś jedna dopadła w łazience. Mydło bez kawałka wielkości kostki czekolady w rączce i odruchy wymiotne. Połknął kawałek czy tylko polizał?? Zasady pierwszej pomocy wydają się zbyt ostrożne, palec w gardle coś wyczuwa... Jego płacz to sygnał, że będzie dobrze. Boże, dziękuję, gdyby coś się stało.........
Siedzimy przytuleni już dobre 15 minut, kiedy powoli zaczynamy koić wzajemnie swój ból. Ciepło jego ciałka i miarowość oddechu, który już przestaje się rwać od łkania pozwalają mi też ochłonąć.
Mąż wraca z pracy i już wiem, że ten kawałek mydła odleciał już dawno, kiedy Antek rzucił nim o podłogę.
Czy następnym razem z zimną krwią wyczekam,  żeby rozeznać się w sytuacji, czy od razu będę ratować dziecko? Czy natychmiastowe działanie nie jest powodowane tym głęboko ukrytym strachem?
Macierzyństwo jest dla odważnych, jest to doświadczenie obnażające wszystkie Twoje słabe strony.  Zawsze mówię, że los nasz niełatwy, ale i tak najpiękniejszy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz